sobota, 23 listopada 2013

Rozdział 2

                Mika obudził głośny łoskot, jakby ktoś upuścił na podłogę żelazne pudełko pełne metalowych kuleczek, które radośnie odbijały się od ścian. Usiadł na łóżku gwałtownie i ze złością spojrzał na Crabba i Goyla, którzy upuścili jakiś dziwny przedmiot. Co roku było to samo, te głąby nie umiały zachowywać się cicho? Za jakie grzechy…
                Radiver miał wielką ochotę wyciągnąć różdżkę i zmienić te dwie wielkie masy czystej głupoty w świnki morskie, ale nie miał ochoty dostać szlabanu od wychowawcy. Zobaczył, że Zabini ma podobną minę do niego, jakby zastanawiał się, czy Goyle będzie ładniejszy, jako ropucha, czy jako mucha.
                Malfoy tymczasem wyszedł z łazienki ubrany w mundurek i poprawił swoje ładnie ułożone, blond włosy. Można wiele powiedzieć o Draco, ale jednak klasa, która miał, przyćmiewała metalowy styl Raidvera. Oczywiście, Mike mógł w wolnym czasie nosić garniturek, jak Malfoy i poruszać się z arystokracką gracją, oraz ściąć swoje długie włosy, ale na samą myśl o tym, czuł się nieswobodnie. Nie byłby sobą. Jak to zgrabnie określiła Lucy, wolał być dzikim, niechlujnym wilkiem z łańcuchem przy spodniach i glanach na nogach.
                Wstał z łóżka, by przyszykować się i zdążyć na śniadanie. Jedyny minus jego długich kołdunów, było to, że musiał je czesać. Zabini miał krótko przycięte włosy, więc nie przejmował się tym, by w ogóle kupić szczotkę. Crabbe i Goyle nawet nie pomyśleliby przejmować się swoim wyglądem, natomiast Draco zawsze staranie układał włosy. Raidver złapał mundurek i wszedł do łazienki. Jego widok był okropny. Zaspane oczy, nieprzytomny wzrok, zarośnięta lekko twarz. Gdyby tak wszedł do dormitorium dziewczyn, zaczęłyby piszczeć i rzucać w niego poduszkami, próbując go odgonić (lub zabić), jak pająka. Lucy nie, ona by od razu rzuciła jakąś klątwę, w końcu to jego milutka siostrunia.



Opiekunowie domów rozdawali plan lekcji, a z każdym z szósto roczniaków ustalali lekcje, na które będą uczęszczać. Snape z lekkim uśmieszkiem na twarzy, zobaczył, ze bliźniaki miały Wybitny z Obrony przed czarna magia, oraz Mike z Eliksirów, a Lucy Powyżej Oczekiwań.
- Panno Raidver, gdybym panią uczył eliksirów nadal, nie przyjąłbym pani, ale procesor Slughorn zadowala sie taka ocena - nie wiedziała, czy jej wychowawca jest zadowolony, czy z niej szydzi, bardziej stawiała na to drugie. - Muszę z wami omówić ważna rzecz przed kolacja. Po zajęciach macie stawić się u mnie w gabinecie, a za minutę spóźnienia, będzie godzina szlabanu.
Gdy profesor poszedł, zostawiając ich z planem zawierającym Eliksiry, OPCM, Zaklęcia, Transmutacje, oraz Zielarstwo.  Do planu bliźniąt dołączył również jeszcze jeden przedmiot, a mianowicie Opieka nad magicznymi stworzeniami. Lucy lubiła ten przedmiot, mimo paru niebezpiecznych "zwierzątek", więc zapisała sie na niego. Mike zapisał sie z mniejszym entuzjazmem, ale jego siostra nalegała. Snape widząc to na ich podaniu zrobił większe oczy, jakby było to coś nienormalnego, ale po spojrzeniu, które potem im rzucił, domyślili sie, jakby uznał, ze te zajęcia są na ich poziomie. Mike miał wielka ochotę wtedy mu przywalić. Snape przestał ich traktować z uśmiechem, gdy dowiedział się o ich przypadłości.
Po śniadaniu rodzeństwo poszło do Skrzydła Szpitalnego, by pani Pomfley obejrzała rękę Lucy. Pielęgniarka obrzuciła krótkim spojrzeniem buty Micheala.
- Panie Raidver, uważa pan, ze te buty pasują do stroju eleganckiego ucznia? – zapytała go, zdejmując stary bandaż jego siostrze.
- Chyba brakuje mi klasy Ślizgona, proszę pani - wyszczerzył się. Pielęgniarka pozwoliła sobie na mały uśmiech i zmieniła opatrunek jego siostry, wcześniej smarując dłoń dziewczyny maścią.

Pierwsze lekcje były koszmarem. Obrona przed czarna magia zmroziła wszystkich, a potworna kolekcja obrazów na ścianach Snape'a przypomniała Mikowi horrory, które oglądał w wakacje po nocach. Inferiusy były obrzydliwe, a Lucy nienawidziła zombie, wręcz bała się ich. W trzeciej klasie, na zajęciach z Remusem Lupinem, jej bogin zmienił sie w żywego trupa, a dziewczyna prawie zemdlała. Na nieszczęście klasy, trup również śmierdział, a ciało było nadgniłe i … no w skrócie paskudne. Lavender, Parvati, Seamus, oraz Crabbe i Goyle nie wytrzymali tego i zwymiotowali. Eliksiry były za to bardziej wesołe i zabawniejsze, z powodu nowego nauczyciela. Dla osoby, która wyprodukowała idealny wywar żywej śmierci, była nagroda w postaci Felix Felicis. Ale oczywiście zdobył go Harry Potter. Z reszta, Mike mógłby użyć tego tylko po to, by Crabbe i Goyle przestali go denerwować.

Lucy poczuła współczucie dla Hagrida. Było niewiele osób na jego zajęciach. Ona i brat, oraz ze 3 osoby z Huffelpufu i 1 z Ravenclawu. Nauczyciel nie był zadowolony, chyba z powodu tego, ze jego ulubionej trójki nie było. Uczyli sie o Mantikorach, a na szczęście Hagrid, za co niech Bogu będą dzięki, nie miał żadnej, żeby im pokazać, wiec zostały im tylko rysunki w książce.
Nauczyciele nie próżnowali, jeżeli chodzi o zadawanie prac domowych. Mike przypomniał sobie, dlaczego to miejsce przestawało mu się podobać po pierwszym dniu. Bo było dużo roboty. Może, gdyby mógłby robić to, co lubi, jako pracę domową, by mu to nie przeszkadzało. Nie chodziło o spanie i nic nie robienie, ale gdyby miał same fajne prace domowe z OPCM, to może by to zniósł. Ale Snape wynajdował zawsze trudne tematy na Eliksirach, więc i tu znalazł coś nienormalnego.
Po lekcjach bliźnięta popędziły do gabinetu Snape’a. Gdzie czekał na nich profesor i sam Dumbledore, którzy od razu spojrzeli na rodzeństwo, gdy ci prawie przewrócili się w drzwiach, wpadając do środka.
- Należy pukać, panie Raidver, a jeżeli pan już się nauczy, lepiej niech pan do edukuje i swoją siostrę – Snape mroził ich swoim chłodnym wzrokiem.
- Przepraszamy profesorze – powiedziała niechętnie Lucy i spojrzała na brata, który wydukał coś podobnego pod nosem.
Dyrektor natomiast uśmiechnął się do nich promiennie.
- Siadajcie – machnął różdżką, wyczarowując dodatkowe dwa krzesła. – Musimy poczekać na profesora Slughorna. Mam nadzieje, że biedak się nie zgubił.
Po chwili w drzwiach pojawił się wymieniony wcześniej nauczyciel, ściskający pod pachą dwa niewielkie termosy. Na ich widok Micheal wykrzywił się, wiedząc co one oznaczają. Jego siostra dotąd nie piła eliksiru tojadowego, a smakował on okropnie. Milion razy gorzej od kompotu jego mamy, który robiła na święta i który raz odważył się wypić.
- Witam – Slughorn, gdyby był szerszy, to zająłby chyba cały pokój. Dumbledore wyczarował dla niego duży fotel, w którym mistrz eliksirów usiadł wygodnie. Snape patrzył na wszystko swoim nadal chłodnym wzrokiem, jakby już miał dosyć tego całego zamieszania i najchętniej wywaliłby wszystkich przez okno, jakby ich obecność była nieznośna.
Slughorn otworzył pierwszy termos i wylał zawartość do jednej ze szklanek, które stały przygotowane na biurku wychowawcy Slytherinu. Podobnie zrobił z drugim pojemnikiem z eliksirem, po czym podał dymiące szklanki młodym Raidverom, mówiąc:
- Do dna.
Mike miał minę, jakby ktoś pokazał mu zdjęcie nagiego Goyle z różową torebką i w czerwonych pantofelkach, tańczącego kankan. Lucy skrzywiła się podobnie, biorąc do ręki szklankę.
- Nie mamy dużo czasu – burknął Severus – więc niech państwo raczą się pośpieszyć – uśmiechnął się krzywo.
- Zmieniamy miejsce waszego pobytu w czasie pełni – powiedział pogodnym tonem dyrektor, jakby bliźniaki wcale nie musiały wypić teraz dymiącego paskuctwa. – Nie jest już potrzebne transportowanie was do Wrzeszczącej Chaty, z racji tego, iż Dolores Umbrigde już nie ma w szkole, ale też Chata jest zbyt blisko Hogsmede, co jest niebezpieczne. Wasz ojciec zaproponował, że na czas pełni będziecie zabierani przez niego do lasu niedaleko Doliny Godryka.
- Jak to wytłumaczymy innym, profesorze? – Lucy spojrzała na niego znad szklanki. – Zauważą naszą nieobecność.
- Tak jak rok temu. Wasz wujek jest chory i pomagacie ojcu od czasu do czasu opiekować się nim.
- Mam nadzieje, że nie dowiedzą się, że tak naprawdę wujek jest w Niemczech – Mike patrzył na eliksir, który dymił, jakby był glizdą na jego ukochanym pączku.
- Pijcie – syknął wychowawca, zniecierpliwiony.
- Spokojnie, Severusie – Dumbledore uśmiechnął się pogodnie do uczniów. – Im szybciej wypijecie, tym lepiej.
Rodzeństwo wymieniło spojrzenia i niechętnie wypiło zawartość, krzywiąc się przy tym. Slughorn zabrał puste szklanki.
- Jutro przyjdźcie do mojego gabinetu po następną porcję – oznajmił Slughorn.
- Możecie już iść – Dumbledor posłał im ostatni uśmiech, po czym rodzeństwo szybko pożegnało się i wypadło z gabinetu.
- Smakowało gorzej, niż zupa owocowa – powiedziała Lucy, wymieniając znienawidzone danie Raidverów.

Kolejne dni mijały szybko, ten sam schemat: wstać, zjeść, wypić eliksir, uczyć się, spać. Mike zaczął się zastanawiać, czy w ogóle będzie mieć czas, by chwilę nic nie robić. Dlatego weekend okazał się być wybawieniem wszystkich uczniów, kiedy książki zostały rzucone na podłogę, a błonia szkoły zapełniły się młodzieżą gotową się rozerwać. Pierwszoroczniacy biegali dookoła, krzycząc i śmiejąc się. Starsi uczniowie Slytherinu spotkali się na boisku, by wybrać nową drużynę. Raidver darował sobie grę rok wcześniej, gdy nie był w stanie grać po pełni, zbyt zmęczony i słaby.
Lucy została w dormitorium, leżąc na łóżku i czytając książkę, kiedy usłyszała stukanie w okno. Ze zdziwieniem zobaczyła, że był to czarny kruk, który miał coś przywiązane do nóżki. Dziewczyna nie pewnie wzięła list, którego treść sprawiła, że pobladła. Pismo było nadzwyczaj idealne i piękne, jak z starej, ręcznie pisanej księgi, ale nie to zwróciło uwagę dziewczyny. Osoba, która to pisała nie użyła zwykłego atramentu. Kolor liter przypominał kolor strupa.
„Hogsmede, najbliższa wycieczka, las, znajdę cię.”
Lucy zakręciło się w głowie i usiadła na łóżku. Kto to mógł być?
W tym samym czasie Biuro Aurorów zostało poinformowane o kolejnym morderstwie spowodowanym przez Greybacka.



Łał... naprawdę mam mało czasu w tym roku, by pisać. Większość rozdziału (strasznie krótkiego) napisałam dawno temu, ale dopiero dziś jestem w stanie to opublikować.
Bardzo dziękuje za wszystkie komentarze i mam nadzieje, że mimo tak długiej przerwy, będziecie chcieli dalej czytać! :D

wtorek, 6 sierpnia 2013

Rozdział 1



Na peronie przepychało się mnóstwo rodzin, które żegnały swoje pociechy. Wśród nich była czteroosobowa rodzina Ridverów. Margaret przytuliła syna i córkę, mówiąc im ostatnie rzeczy przed podróżą. Nie była wstanie uwierzyć, że jej maluchy mają już 16 lat. Spojrzała na męża, którego włosy trochę się przerzedziły, a z powodu stresu i wieku posiwiał.
Lucy rozglądała się dookoła, szukając kogoś wzrokiem. Zauważyła rodzinę Wesleyów, z którymi był Harry Potter, a potem dostrzegła również Hermione Granger. Napotkała spojrzenie Ginny, która zmierzyła ją dziwnym wzrokiem. Nigdy za sobą nie przepadały. Panna Ridver miała wrażenie, że nastoletnia Weasley twierdzi, że zauroczyła się w Wybrańcu. A jak się ona myliła! Owszem, razem z bratem byli przychylni Potterowi i wierzyli mu rok temu w powrót Voldemorta, a nawet dołączyli do gwardii Dumbledora! Ale nie oznaczało to, że była zakochana w chłopcu z blizną. Harry był kolegą. Nikim więcej.
Po chwili zorientowała się, że Potter z przyjaciółmi patrzą na jej zabandażowaną rękę. Odwróciła wzrok. Nie był to temat do przyjemnej rozmowy. To coś, co sprawiło, że jej ręka była teraz pokryta wolno gojącymi się bliznami, nie było rzeczą, którą można było powiedzieć każdemu. Ufała tej czwórce, ale bała się ich reakcji. To coś było likantropią.
Zaczęło się rok temu. W wakacje jej brat nagle zaczął się dziwnie zachowywać. Był wściekły, rozdrażniony i łatwo podnosił głos, krzyczał, nie mógł opanować swojego gniewu. Gdyby nie Remus Lupin, chłopak zmieniłby się w domu i mógł skrzywdzić rodzinę. Były nauczyciel rozpoznał, że Mike stał się wilkołakiem. Ale jak? Na to pytanie nie był w stanie nikt jej odpowiedzieć. Lupin twierdził, że u Mika wyglądało to na dziedziczną likantropię, która ujawnia się w wieku bliskim całkowitej dojrzałości, kiedy organizm jest już gotowy do zmiany. Ale przecież ich rodzice nie są wilkołakami!
Umbridge przez cały rok traktowała jej brata jak śmiecia, bo dla niej był „mieszańcem”. Jak bardzo chciała jej wtedy przywalić w ten paskudny, różowy nochal i wywalić jej równie różowe śmieci. Jednocześnie czuła się obserwowana przez całe grono pedagogiczne, które musiało być poinformowane o tym, kim stał się Michael. Szczęście, że uczniowie nie wiedzieli. W każdym razie, wiedziała, że będzie przez wszystkich obserwowana, bo obawiali się, że z nią będzie podobnie. Jak bardzo chciałaby, by się mylili…
Wszystko zaczęło się, gdy wróciła do domu w czerwcu. Nagle zaczynała słabnąć, było jej wiecznie gorąco, krzyczała, płakała, uderzyła nawet brata, gdy chciał ją uspokoić. I na czas pełni brat zabrał ją ze sobą do lasu. Była z nimi mama, by w razie czego, gdyby nic się nie działo, zabrać córkę szybko. Ale dziewczyna przemieniła się, pozbyła się ludzkiej powłoki, zmieniając w wielkiego wilka, gotowego zabić każdego na swej drodze.
Obudziła się rano, czując ból w całym ciele, każdy mięsień ją palił bardziej, niż po wielkim wysiłku fizycznym. Czuła okropny zapach ścierwa, mdlił ją. Usiadła na ziemi, a po chwili zwymiotowała. Nie wiedziała, co się z nią dzieje.
- Już dobrze… - brat otoczył ją wtedy ramionami. – Zaraz pojawi się mama. Już dobrze – uspokajał ją.
Dostrzegła na ziemi rozszarpane zwierze. Jakie? Nie widziała za dobrze. Straciła przytomność, gdy pojawili się rodzice.
W czasie ostatniej przemiany zraniła się, ale nie wiedziała, w jaki sposób. Nie przyjmowała chwilowo Eliksiru Tojadowego, ale w Hogwarcie miała dostać z bratem pierwszą porcję. Już widziała to zimne spojrzenie Snape’a. Nie wiedziała, czy mimo, że jest ich wychowawcą, to będzie odnosił się do nich miło. Miły Snape. Chyba tylko wtedy, kiedy Voldemort zacznie tańczyć w balecie.
- Pora iść – z zamyślenia wyrwał ją Mike. Uśmiechnął się do siostry, pokazując swoje idealne zęby. Proporcjonalne, białe, z dużymi kłami. Przytuliła ostatni raz rodziców, jak zawsze pocieszając mamę, wzięła swój kufer i torbę. Pociąg był zatłoczony, pełen uczniów szukających wolnych przedziałów.
Dostrzegli Dracona Malfoya idącego ze swoimi gorylami, którzy torowali mu drogę. Za nim człapała Pancy Parkinson, wpatrzona w blondyna jak w anioła. Powoli za nimi podążał Zabini, jedyny Ślizgon, z którym, Mike choć trochę się kolegował. Reszta była dla niego nie warta uwagi.
Zauważyli Rona i Hermionę udających się do reszty prefektów, oraz Ginny ze swoim chłopakiem Deanem. Ostatecznie weszli do przedziału, gdzie siedział Potter, Luna i Neville.
- Można? – zapytało rodzeństwo.
Harry skinął głową, był zamyślony.
- Nie idziecie do reszty Ślizgonów? – Longbottom spojrzał na nich zdziwiony.
- Na widok mopsowatej twarzy Pancy jest mi niedobrze, więc wolę posiedzieć z wami i twoją śmieszną roślinką – Mike wyszczerzył się i wskazał na poruszający się kaktus Nevilla. Teodora, ropucha chłopaka, próbowała się wyrwać z uścisku nastolatka, po czym wbiła spojrzenie swoich wielkich oczu w rodzeństwo, sztywniejąc. Hedwiga zrobiła dokładnie to samo.
- Musicie uważać na Nargle, pełno ich tu – niezręczną cisze przerwała Luna, mająca na nosie dziwne okulary. Mike uśmiechnął się i pomógł siostrze położyć kufer na półce, po czym usiadł kolo Krukonki. Zawsze wysłuchiwał jej opowieści, a choć wiedział, że są nieprawdziwe, lubił słuchać i patrzeć, z jaką pasją opowiada te wszystkie opowieści.
- Ładne buty – dziewczyna zdjęła na chwilę okulary, by spojrzeć na nowy nabytek Ślizgona.
- Glany – rzekł z dumą. – Za dobre oceny na SUMach. Miałem wybitny z eliksirów i OPCM. Dzięki Harry’emu. Gdyby nie GD, to pewnie miałbym Trolla.
Potter nawet nie usłyszał, co mówił Raidver. Pogrążony był w swoich rozmyślaniach.
Lucy usiadła naprzeciw Longbottoma i zwróciła wzrok na jego dziwnego kaktusa, który poruszał się w dziwny sposób. Luna już zdążyła zagadać jej brata.
- Jak ci minęły wakacje? – Neville spojrzał na nią.
- Byliśmy z rodzicami w Niemczech. Było całkiem fajnie, gdyby nie to, że Mike chciał iść na koncert…
- Co ci się stało w rękę? – zapytał, przerywając jej, a Lucy zawahała się, co mu odpowiedzieć. Michael spojrzał na nich, nasłuchując, co odpowie siostra.
- Byliśmy na spacerze w lesie i natknęłam się, na jaką dziwną roślinę. Przewróciłam się i rozcięłam skórę na jej kolcach, a ranny goją się powoli.
- Niektóre stworzenia potrafią tak gryźć – powiedziała Luna. – Bywają bardzo złośliwe i wstrzykują jad.
- Ale nie są tak paskudne jak Nargle – powiedział Mike, by złagodzić atmosferę.
Lucy spojrzała z powrotem na Nevilla. Uśmiechnął się nieśmiało, a ona odpowiedziała mu tym samym, mając nadzieje, że się nie zarumieniła.
Po pewnym czasie do przedziału weszli Ron i Hermiona. Usiedli koło Harry’ego. Wtedy z półki spadł Prorok Codzienny, na którego okładce widniały małe, ruchome podobizny uciekinierów z Azkabanu.
- Kto to Fenrir Greyback? – Harry wyrwał się z zamyśleń.
- Chyba jeden z największych, obrzydliwych drani, jakich znam – burknął Ron. – Wilkołak. Podobno facet czai się w czasie pełni koło wybranych przez siebie ofiar, by je ugryźć i zmienić. Lupin o nim wspominał.
Mike i Lucy wymienili spojrzenia.
- Gość stworzył swoje stado wilkołaków, takich samych morderców jak on. Polują w czasie pełni i sieją grozę – kontynuował Weasley. – O dziwo jest paru czubków, którzy pragną się do niego przyłączyć. Chore.
- Oddali się wilczemu instynktowi – westchnęła Hermiona. Te słowa były błędem.
- Wilki to nie zabójcy – Mike spojrzał na nią. – Zabijają, gdy muszą. Roślin przecież nie jedzą. Ale nie zabijają dla zabawy. Tylko, dlatego, że muszą. Greyback zabija, bo to lubi. Prawdziwy wilk tak nie robi – poczerwieniał na twarzy.
Resztę zdziwił nagły wybuch Ślizgona.
- Micheal uspokój się – Lucy spojrzała na niego ostrzegawczo. Brat westchnął, wiedząc, że nie wygra tej kłótni. – Masz rację – na te słowa chłopak spojrzał na nią zdziwiony. – Wilki nie zabijają, jeżeli nie są zagrożone lub głodne. Dla nich to nie jest zabawa. Człowiek też zabija zwierzęta, by mieć, co jeść, więc następnym razem pomyśl Hermiono.
Hermiona poczerwieniała zła, ale przemilczała to. Ron próbował wymyśleć coś, by stanąć w jej obronie, ale nie wymyślił nic. Koło ich przedziału przeszła Lavender Brown i pomachała rudowłosemu, na co ten zrobił duże oczy. Dziewczyna poszła zmieszana.
Nagle do środka wszedł mały chłopiec z jasnymi włosami. W dłoni trzymał cztery koperty z listami. Jeden od razu wręczył Harry’emu. Potem spojrzał na resztę.
- Nie ma tu Nevilla Longbottoma? - miał wyjątkowo piskliwy głos.
- To ja – Gryfon odwrócił wzrok od swojego kaktusa i otrzymał kopertę zaadresowaną do niego.
- Wiecie gdzie znajdę Lucy i Micheala Ridverów? – wyglądał na skrępowanego.
- Ja jestem Micheal – czarnowłosy wyciągnął rękę po swoją kopertę, którą pierwszoroczny dał mu szybko. – To Lucy – wskazał na siostrę i wyjął list.
Chłopiec wręczył jej i szybko wybiegł.
- Kto to Horacy Slughorn? – Neville spojrzał na Harry’ego.
- To nowy nauczyciel – odpowiedział.
- Też dostaliście to dziwne zaproszenie na jakieś spotkanie? – Mike spojrzał na nich.
- Tak.
- Nie no, super na stanik Morgany, już się jakiś nauczyciel do nas przyczepia? – przejechał dłonią po włosach.
- Powinniśmy iść, prawda? – zapytał Neville, który wystraszył się, że zrobił coś nie tak.
- Niestety jak nauczyciel wzywa, to dupcię ruszyć trzeba – Mike wstał.
- Zacząłbyś się wyrażać normalnie – skarciła go siostra.
Gdy doszli do przedziału C, gdzie Slughorn zasiadł, zauważyli, że jest tam dużo osób.
- Harry, mój chłopcze! – nauczyciel wstał uradowany, na widok Wybrańca. Lucy prawie podskoczyła, gdyż zaskoczyło ją zachowanie nauczyciela. – Jak miło cię znowu widzieć, siadaj. A to zapewnie pan Longbottom, prawda? – spojrzał na Nevilla. Ten wyglądał na wystraszonego, ale skinął głową. – A to Lucy i Micheal Ridver, nie mylę się? – spojrzał na bliźnięta.
- Tak, profesorze – odpowiedziała miło Lucy. Brzuchaty mężczyzna uśmiechnął się.
- Miło was poznać, uczyłem poprzednie pokolenie Raidver’ów. Tak, tak. Najstarszy Jonathan, Francessa, Katherine, oraz wasz ojciec, Bradley. Taka szkoda mi waszych ciotek… jedna zabita, druga porwana. To były niezwykle zdolne czarownice. Usiądźcie.
W przedziale znajdował się również Blaise Zabini, Cormac McLaggen, Marcus Belby i Ginny. Nauczyciel poczęstował wszystkich własnym jedzeniem, po czym zaczął wypytywać Belby’ego o jego sławnego wuja, który zdobył Order Merlina. Mike myślał, że nie będzie zbytnio tego słuchać, puki nie usłyszał z ust Slughorna: „eliksir antywilkołaczy.” Przypomniał sobie, że faktycznie Damokles Belby odkrył Eliksir Tojadowy. Zjeżyły mu się włosy na karku, za każdym razem reagował tak na wzmiankę o likantropi, od kiedy dowiedział się o swojej przypadłości.
Profesor przerzucił się na McLaggena. Wtedy Mike zaatakował bułkę, którą dostał z zapasów Horacy’ego, który następnie przerzucił swoją uwagę na Zabiniego, potem zaś na Nevilla. Następnie spojrzał na bliźnięta. Lucy musiała trącić brata łokciem, by wyrwać go z zamyśleń.
- Tak więc, uczyłem waszą rodzinę, szkoda, że wasza mama nie była w Slytherinie, też duży talent. O wiele większy, niż jej bracia Fabian i Gideon, ale Molly również posiadała talent, ale nie taki jak Margaret. Ona zawsze miała wiedzę rozszerzoną.
Mike kochał swoją mamę nad życie, tak samo kochała ją Lucy, ale oboje uznali, że Horacy trochę już przesadza z tym gadaniem.
- Wasi rodzice gdzie teraz pracują? – pytał i pytał.
- Tata jest szefem Brygady Uderzeniowej - odpowiedział niechętnie Mike. Harry spojrzał na niego zdziwiony, bo wcześniej o tym nie słyszał. – A mama pracuje w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziei.
- Ah no tak! Bradley zawsze myślał logicznie i trzeźwo, nie dziwię się – i wreszcie zwrócił się w stronę Harry’ego. Zabini szepnął do Mika:
- Żebyś ty słyszał jak Draco się teraz panoszy.
- Dobrze, że usiadłem gdzie indziej, bo bym usnął z nudów, jak on coś opowiada.
Siedzieli długo w przedziale, słuchając opowieści o byłych uczniach Slughorna. W końcu puścił ich wolno. Harry z niewiadomych powodów poleciał za Zabinim, a reszta wróciła do przedziału.
Po przyjechaniu na peron, skierowali się do powozów. Harry’ego wciąż nie było.
Początek uroczystości był taki jak zawsze, Tiara zaśpiewała i przydzieliła dzieciaki do domów. Gdy Dumbledore skończył swoją krótką przemowę powitalną. Pojawiło się jedzenie, na które rzucili się wygłodniali uczniowie. Mike zadowalał się właśnie wieprzowiną, kiedy do Sali wszedł Harry, w mugolskim stroju i zakrwawionej twarzy. Draco uśmiechał się złośliwie, co wystarczyło, by Raidver wiedział, że to on mu to zrobił. Co za gnida. Cuchnął złem i tchórzostwem.
Lucy spojrzała w stronę stołu Gryfonów, by spojrzeć na Pottera, kiedy napotkała spojrzenie Nevilla. Poczuła, że się rumieni. To samo zrobił Longbottom, a jego policzki przybrały kolor buraczków. Ostatecznie oboje odwrócili wzrok.
- Podoba ci się – Mike szepnął siostrze na ucho, szczerząc się.
- Nieprawda – warknęła.
Mike skierował oczy na Krukonów. Luna posłała mu jeden ze swoich rozmarzonych uśmiechów. Mimo wszystko Hogwart wydał mu się przyjaznym miejscem. Na razie.


Odział złożony z czterech mężczyzn i dwóch kobiet wszedł do budynku. Każdy miał różdżkę w pogotowiu. To miejsce było od dawna opuszczone, ale przepełniało grozą. Dowódca Bradley Raidver skierował się po schodach na ostatnie piętro, a za nim szła reszta Brygady Uderzeniowej. Biuro Aurorów dostało wezwanie, iż w budynku dało się słychać wycie i krzyki. Szef biura, Gawain Robards, uznał, że lepiej będzie, jeśli zajmie się tym Raidver i jego oddział.
Drzwi na ostatnim piętrze były zniszczone, podrapane pazurami i uchylone.
Madeleine Gonzales, wyjątkowo twarda i ostra kobieta, otworzyła je kopniakiem i wpadła do środka. Za nią wpadł Allan Hughes, masywny 40 latek, oraz Dwayn Long, niski, chudy, ale niezwykle sprytny młodzieniec.
- Nikogo tu nie ma! – oznajmiła Gonzales. Bradley wszedł pewnym krokiem do środka, a za nim jak goryle Curtis Ramirez i Audrey Rodriguez.
Pokój był zmasakrowany. Meble porysowane, połamane i zmiażdżone. Szyba w oknie była wybita, a światło księżyca wpadało do środka, pokazując rzeczy porozrzucane po podłodze.
- Szefie, znalazłem ciało – Dwayn zawołał z głębi mieszkania.
Na materacu leżała młoda kobieta. Bradley podszedł do niej, a na jego poważnej twarzy przeleciał cień współczucia. Na jej ciele było mnóstwo ugryzień, w niektórych miejscach brakowało jej ciała. Tylko jeden potwór mógł jej to zrobić.
- Greyback znowu atakuje – powiedział.

niedziela, 28 lipca 2013

Prolog



Gdy zapadł zmierzch, ludzie pochowali się po domach. Zimno lutego przenikało mieszkańców Londynu do kości, znowu zaskakując ich śniegiem. Białe płatki śniegu opadały delikatnie na ziemię, bardzo powoli tworząc warstwę jasnego śniegu, który ucieszy rano najmłodszych mieszkańców osiedla.
Jednak nie wszyscy jego mieszkańcy mogli cieszyć się spokojem. Z okna piętrowego domku, otoczonego drzewami i posiadającym ładny, duży ogródek wyglądał mężczyzna, rozglądając się dookoła. Bał się. Każdy taki jak on się bał. Voldemort czyhał na życie tych, którzy mu się sprzeciwili. Biedne małżeństwo Potterów musiało się ukrywać. Ich nienarodzony jeszcze syn miał przyjść na świat w lipcu, a czarnoksiężnik ubzdurał sobie, że to dziecko ma go pokonać. Ów mężczyzna nie wierzył w to. Nie wierzył, że koszmar się kiedyś skończy. Stracił siostrę, bo poślubiła mugolaka. Bo nie chciała go zostawić. Bo broniła ich dzieci.
Zamknął oczy. Hamował łzy. Wiele cierpiał w ostatnim czasie. Jego syn zmarł krótko po porodzie, pokłócił się z bratem i stracił siostrę. Byt wiele. Zbyt wiele cierpienia. Łza spłynęła po jego policzku.
- Bradley? – usłyszał aksamitny głos swojej żony. Poczuł jak otacza go ramionami. Kochał jej dotyk. – Nie martw się. Zaklęcia działają. My i sąsiedzi jesteśmy bezpieczni.
- Nie o tym myślę, kochanie – otworzył wilgotne oczy.
Pocałowała go czule w kark. Zechciał jej bliskości. Była to jedyna bliska mu osoba, od czasu, gdy jego rodzice zginęli w wypadku. Zwykłym wypadku samochodowym. Jego ojciec kochał szybką jazdę, jako jeden z niewielu czarodziei ekscytował się mugolskimi pojazdami.
Odwrócił się w stronę żony. Jej długie, rude włosy opadały falami na ramiona, zakrywały krągłe piersi i paroma kosmykami próbowały zasłonić jej brązowe oczy. Była młodsza siostrą Molly Weasley. Wyglądała piękne. Nie wyglądała na swoje 37 lat, dałby jej 29. Pewnie to z miłości nie dostrzegał jej wad. Ona nie zważała na jego. To była prawdziwa miłość.
- Bardzo cię kocham Margaret – pocałował ją namiętnie. Odpowiedziała mocno na ten pocałunek. Delikatnie podniósł ją i zaniósł po schodach na piętro, by odnaleźć sypialnie. Po chwili w domu rozległy się dźwięki ich miłości. Tylko ona dawała im nadzieje w tych mrocznych czasach. Tylko ona rozpalała chęć walki w ich sercach. Po wszystkim zasnęli, wtuleni w siebie.
Nagle spokojny sen Margaret przerwał dzwonek do drzwi. Dzwonienie nie ustępowało. Wstała powoli i podeszła do szafki po bieliznę. Potem założyła na siebie spodnie od dresu i koszulkę, która okazała się jej męża. Nie przejęła się tym. Koszulka była przesiąknięta jego zapachem, który był cudny. Spojrzała na Bradleya. Spał spokojnie, z czarne kosmyki włosów opadałby na jego blade policzki. Oboje mieli jasną cerę. Miłość jej życia posiadał szeroką szczękę, krzaczaste brwi i piękne niebieskie oczy, których teraz nie widziała. Pocałowała go w policzek i zeszła cicho na dół. Wyjrzała przez okno i nikogo nie zauważyła. Spięła się i zacisnęła mocno w dłoni różdżkę. Nie podobało jej się to. Niepewnie otworzyła drzwi. Powitała ją ciemność. Stała oszołomiona. Wtedy usłyszała płacz pod jej nogami. Spojrzała w dół i zobaczyła koszyk z dwójką dzieci. Dwoje niemowląt. I list.
- Bradley! – zawołała. Po chwili pojawił się jej mąż i zobaczył żonę w salonie, trzymającą na rękach dziecko. Drugie spało w koszyku z kopertą, zaadresowaną do niego. Wziął ją.
Bradley,
Zajmij się moimi dziećmi. Michael i Lucy. Chroń je. Ich ojciec to potwór.
K.
- Zobacz jaka śliczna – Margaret gładziła kciukiem po policzku niemowlę owinięte różowym kocykiem. – Ma takie śliczne, niebieskie oczka.
Spojrzał na dziewczynkę. Jego żona miała rację. Dziewczynką była przepiękna. Lekko różowe policzki, mądre oczka i niewinny, dziecięcy uśmiech, oraz czarne włoski. Istny aniołek. Spojrzał na drugie dziecko, najwyraźniej chłopca. Był bardzo podobny do siostry, z tym wyjątkiem, że wolał spać, niż poznać to nowe miejsce. Które będzie jego domem.
Jedenaście lat później…
- Potter, Harry! – wyczytała profesor McGonagall. Bliźniaki patrzyły na młodego bohatera. Tiara przydziału długo się zastanawiała.
- Gryffindor!
Po chwili stara czarownica wyczytała:
- Raidver, Lucy!
Wysoka, czarnowłosa dziewczyna o niebieskich oczach podeszła do niej i usiadła na taborecie. Tiara Przydziału długo się zastanawiała.
Mądra z ciebie osóbka. Ravenclaw by ci się spodobał. Ale…
- Slytherin!
Lucy poszła ku ludziom z domu węża, który powitał ją przyjaźnie, patrząc na resztę domów z pogardą.
- Raidver, Michael!
Równie wysoki, posiadający niezwykłe oczy i czarne włosy chłopak usiadł na taborecie.
Hmm… trudny wybór, trudny… Odważny, to ty może jesteś, głupi na pewno nie, ale jest w tobie coś…
- Slytherin!!!
Dołączył do siostry. Mike napotkał spojrzenie samego Harry’ego Pottera. Posłał mu miły uśmiech. Tylko on z siostrą byli przez 5 lata życzliwymi mu Ślizgonami.