wtorek, 6 sierpnia 2013

Rozdział 1



Na peronie przepychało się mnóstwo rodzin, które żegnały swoje pociechy. Wśród nich była czteroosobowa rodzina Ridverów. Margaret przytuliła syna i córkę, mówiąc im ostatnie rzeczy przed podróżą. Nie była wstanie uwierzyć, że jej maluchy mają już 16 lat. Spojrzała na męża, którego włosy trochę się przerzedziły, a z powodu stresu i wieku posiwiał.
Lucy rozglądała się dookoła, szukając kogoś wzrokiem. Zauważyła rodzinę Wesleyów, z którymi był Harry Potter, a potem dostrzegła również Hermione Granger. Napotkała spojrzenie Ginny, która zmierzyła ją dziwnym wzrokiem. Nigdy za sobą nie przepadały. Panna Ridver miała wrażenie, że nastoletnia Weasley twierdzi, że zauroczyła się w Wybrańcu. A jak się ona myliła! Owszem, razem z bratem byli przychylni Potterowi i wierzyli mu rok temu w powrót Voldemorta, a nawet dołączyli do gwardii Dumbledora! Ale nie oznaczało to, że była zakochana w chłopcu z blizną. Harry był kolegą. Nikim więcej.
Po chwili zorientowała się, że Potter z przyjaciółmi patrzą na jej zabandażowaną rękę. Odwróciła wzrok. Nie był to temat do przyjemnej rozmowy. To coś, co sprawiło, że jej ręka była teraz pokryta wolno gojącymi się bliznami, nie było rzeczą, którą można było powiedzieć każdemu. Ufała tej czwórce, ale bała się ich reakcji. To coś było likantropią.
Zaczęło się rok temu. W wakacje jej brat nagle zaczął się dziwnie zachowywać. Był wściekły, rozdrażniony i łatwo podnosił głos, krzyczał, nie mógł opanować swojego gniewu. Gdyby nie Remus Lupin, chłopak zmieniłby się w domu i mógł skrzywdzić rodzinę. Były nauczyciel rozpoznał, że Mike stał się wilkołakiem. Ale jak? Na to pytanie nie był w stanie nikt jej odpowiedzieć. Lupin twierdził, że u Mika wyglądało to na dziedziczną likantropię, która ujawnia się w wieku bliskim całkowitej dojrzałości, kiedy organizm jest już gotowy do zmiany. Ale przecież ich rodzice nie są wilkołakami!
Umbridge przez cały rok traktowała jej brata jak śmiecia, bo dla niej był „mieszańcem”. Jak bardzo chciała jej wtedy przywalić w ten paskudny, różowy nochal i wywalić jej równie różowe śmieci. Jednocześnie czuła się obserwowana przez całe grono pedagogiczne, które musiało być poinformowane o tym, kim stał się Michael. Szczęście, że uczniowie nie wiedzieli. W każdym razie, wiedziała, że będzie przez wszystkich obserwowana, bo obawiali się, że z nią będzie podobnie. Jak bardzo chciałaby, by się mylili…
Wszystko zaczęło się, gdy wróciła do domu w czerwcu. Nagle zaczynała słabnąć, było jej wiecznie gorąco, krzyczała, płakała, uderzyła nawet brata, gdy chciał ją uspokoić. I na czas pełni brat zabrał ją ze sobą do lasu. Była z nimi mama, by w razie czego, gdyby nic się nie działo, zabrać córkę szybko. Ale dziewczyna przemieniła się, pozbyła się ludzkiej powłoki, zmieniając w wielkiego wilka, gotowego zabić każdego na swej drodze.
Obudziła się rano, czując ból w całym ciele, każdy mięsień ją palił bardziej, niż po wielkim wysiłku fizycznym. Czuła okropny zapach ścierwa, mdlił ją. Usiadła na ziemi, a po chwili zwymiotowała. Nie wiedziała, co się z nią dzieje.
- Już dobrze… - brat otoczył ją wtedy ramionami. – Zaraz pojawi się mama. Już dobrze – uspokajał ją.
Dostrzegła na ziemi rozszarpane zwierze. Jakie? Nie widziała za dobrze. Straciła przytomność, gdy pojawili się rodzice.
W czasie ostatniej przemiany zraniła się, ale nie wiedziała, w jaki sposób. Nie przyjmowała chwilowo Eliksiru Tojadowego, ale w Hogwarcie miała dostać z bratem pierwszą porcję. Już widziała to zimne spojrzenie Snape’a. Nie wiedziała, czy mimo, że jest ich wychowawcą, to będzie odnosił się do nich miło. Miły Snape. Chyba tylko wtedy, kiedy Voldemort zacznie tańczyć w balecie.
- Pora iść – z zamyślenia wyrwał ją Mike. Uśmiechnął się do siostry, pokazując swoje idealne zęby. Proporcjonalne, białe, z dużymi kłami. Przytuliła ostatni raz rodziców, jak zawsze pocieszając mamę, wzięła swój kufer i torbę. Pociąg był zatłoczony, pełen uczniów szukających wolnych przedziałów.
Dostrzegli Dracona Malfoya idącego ze swoimi gorylami, którzy torowali mu drogę. Za nim człapała Pancy Parkinson, wpatrzona w blondyna jak w anioła. Powoli za nimi podążał Zabini, jedyny Ślizgon, z którym, Mike choć trochę się kolegował. Reszta była dla niego nie warta uwagi.
Zauważyli Rona i Hermionę udających się do reszty prefektów, oraz Ginny ze swoim chłopakiem Deanem. Ostatecznie weszli do przedziału, gdzie siedział Potter, Luna i Neville.
- Można? – zapytało rodzeństwo.
Harry skinął głową, był zamyślony.
- Nie idziecie do reszty Ślizgonów? – Longbottom spojrzał na nich zdziwiony.
- Na widok mopsowatej twarzy Pancy jest mi niedobrze, więc wolę posiedzieć z wami i twoją śmieszną roślinką – Mike wyszczerzył się i wskazał na poruszający się kaktus Nevilla. Teodora, ropucha chłopaka, próbowała się wyrwać z uścisku nastolatka, po czym wbiła spojrzenie swoich wielkich oczu w rodzeństwo, sztywniejąc. Hedwiga zrobiła dokładnie to samo.
- Musicie uważać na Nargle, pełno ich tu – niezręczną cisze przerwała Luna, mająca na nosie dziwne okulary. Mike uśmiechnął się i pomógł siostrze położyć kufer na półce, po czym usiadł kolo Krukonki. Zawsze wysłuchiwał jej opowieści, a choć wiedział, że są nieprawdziwe, lubił słuchać i patrzeć, z jaką pasją opowiada te wszystkie opowieści.
- Ładne buty – dziewczyna zdjęła na chwilę okulary, by spojrzeć na nowy nabytek Ślizgona.
- Glany – rzekł z dumą. – Za dobre oceny na SUMach. Miałem wybitny z eliksirów i OPCM. Dzięki Harry’emu. Gdyby nie GD, to pewnie miałbym Trolla.
Potter nawet nie usłyszał, co mówił Raidver. Pogrążony był w swoich rozmyślaniach.
Lucy usiadła naprzeciw Longbottoma i zwróciła wzrok na jego dziwnego kaktusa, który poruszał się w dziwny sposób. Luna już zdążyła zagadać jej brata.
- Jak ci minęły wakacje? – Neville spojrzał na nią.
- Byliśmy z rodzicami w Niemczech. Było całkiem fajnie, gdyby nie to, że Mike chciał iść na koncert…
- Co ci się stało w rękę? – zapytał, przerywając jej, a Lucy zawahała się, co mu odpowiedzieć. Michael spojrzał na nich, nasłuchując, co odpowie siostra.
- Byliśmy na spacerze w lesie i natknęłam się, na jaką dziwną roślinę. Przewróciłam się i rozcięłam skórę na jej kolcach, a ranny goją się powoli.
- Niektóre stworzenia potrafią tak gryźć – powiedziała Luna. – Bywają bardzo złośliwe i wstrzykują jad.
- Ale nie są tak paskudne jak Nargle – powiedział Mike, by złagodzić atmosferę.
Lucy spojrzała z powrotem na Nevilla. Uśmiechnął się nieśmiało, a ona odpowiedziała mu tym samym, mając nadzieje, że się nie zarumieniła.
Po pewnym czasie do przedziału weszli Ron i Hermiona. Usiedli koło Harry’ego. Wtedy z półki spadł Prorok Codzienny, na którego okładce widniały małe, ruchome podobizny uciekinierów z Azkabanu.
- Kto to Fenrir Greyback? – Harry wyrwał się z zamyśleń.
- Chyba jeden z największych, obrzydliwych drani, jakich znam – burknął Ron. – Wilkołak. Podobno facet czai się w czasie pełni koło wybranych przez siebie ofiar, by je ugryźć i zmienić. Lupin o nim wspominał.
Mike i Lucy wymienili spojrzenia.
- Gość stworzył swoje stado wilkołaków, takich samych morderców jak on. Polują w czasie pełni i sieją grozę – kontynuował Weasley. – O dziwo jest paru czubków, którzy pragną się do niego przyłączyć. Chore.
- Oddali się wilczemu instynktowi – westchnęła Hermiona. Te słowa były błędem.
- Wilki to nie zabójcy – Mike spojrzał na nią. – Zabijają, gdy muszą. Roślin przecież nie jedzą. Ale nie zabijają dla zabawy. Tylko, dlatego, że muszą. Greyback zabija, bo to lubi. Prawdziwy wilk tak nie robi – poczerwieniał na twarzy.
Resztę zdziwił nagły wybuch Ślizgona.
- Micheal uspokój się – Lucy spojrzała na niego ostrzegawczo. Brat westchnął, wiedząc, że nie wygra tej kłótni. – Masz rację – na te słowa chłopak spojrzał na nią zdziwiony. – Wilki nie zabijają, jeżeli nie są zagrożone lub głodne. Dla nich to nie jest zabawa. Człowiek też zabija zwierzęta, by mieć, co jeść, więc następnym razem pomyśl Hermiono.
Hermiona poczerwieniała zła, ale przemilczała to. Ron próbował wymyśleć coś, by stanąć w jej obronie, ale nie wymyślił nic. Koło ich przedziału przeszła Lavender Brown i pomachała rudowłosemu, na co ten zrobił duże oczy. Dziewczyna poszła zmieszana.
Nagle do środka wszedł mały chłopiec z jasnymi włosami. W dłoni trzymał cztery koperty z listami. Jeden od razu wręczył Harry’emu. Potem spojrzał na resztę.
- Nie ma tu Nevilla Longbottoma? - miał wyjątkowo piskliwy głos.
- To ja – Gryfon odwrócił wzrok od swojego kaktusa i otrzymał kopertę zaadresowaną do niego.
- Wiecie gdzie znajdę Lucy i Micheala Ridverów? – wyglądał na skrępowanego.
- Ja jestem Micheal – czarnowłosy wyciągnął rękę po swoją kopertę, którą pierwszoroczny dał mu szybko. – To Lucy – wskazał na siostrę i wyjął list.
Chłopiec wręczył jej i szybko wybiegł.
- Kto to Horacy Slughorn? – Neville spojrzał na Harry’ego.
- To nowy nauczyciel – odpowiedział.
- Też dostaliście to dziwne zaproszenie na jakieś spotkanie? – Mike spojrzał na nich.
- Tak.
- Nie no, super na stanik Morgany, już się jakiś nauczyciel do nas przyczepia? – przejechał dłonią po włosach.
- Powinniśmy iść, prawda? – zapytał Neville, który wystraszył się, że zrobił coś nie tak.
- Niestety jak nauczyciel wzywa, to dupcię ruszyć trzeba – Mike wstał.
- Zacząłbyś się wyrażać normalnie – skarciła go siostra.
Gdy doszli do przedziału C, gdzie Slughorn zasiadł, zauważyli, że jest tam dużo osób.
- Harry, mój chłopcze! – nauczyciel wstał uradowany, na widok Wybrańca. Lucy prawie podskoczyła, gdyż zaskoczyło ją zachowanie nauczyciela. – Jak miło cię znowu widzieć, siadaj. A to zapewnie pan Longbottom, prawda? – spojrzał na Nevilla. Ten wyglądał na wystraszonego, ale skinął głową. – A to Lucy i Micheal Ridver, nie mylę się? – spojrzał na bliźnięta.
- Tak, profesorze – odpowiedziała miło Lucy. Brzuchaty mężczyzna uśmiechnął się.
- Miło was poznać, uczyłem poprzednie pokolenie Raidver’ów. Tak, tak. Najstarszy Jonathan, Francessa, Katherine, oraz wasz ojciec, Bradley. Taka szkoda mi waszych ciotek… jedna zabita, druga porwana. To były niezwykle zdolne czarownice. Usiądźcie.
W przedziale znajdował się również Blaise Zabini, Cormac McLaggen, Marcus Belby i Ginny. Nauczyciel poczęstował wszystkich własnym jedzeniem, po czym zaczął wypytywać Belby’ego o jego sławnego wuja, który zdobył Order Merlina. Mike myślał, że nie będzie zbytnio tego słuchać, puki nie usłyszał z ust Slughorna: „eliksir antywilkołaczy.” Przypomniał sobie, że faktycznie Damokles Belby odkrył Eliksir Tojadowy. Zjeżyły mu się włosy na karku, za każdym razem reagował tak na wzmiankę o likantropi, od kiedy dowiedział się o swojej przypadłości.
Profesor przerzucił się na McLaggena. Wtedy Mike zaatakował bułkę, którą dostał z zapasów Horacy’ego, który następnie przerzucił swoją uwagę na Zabiniego, potem zaś na Nevilla. Następnie spojrzał na bliźnięta. Lucy musiała trącić brata łokciem, by wyrwać go z zamyśleń.
- Tak więc, uczyłem waszą rodzinę, szkoda, że wasza mama nie była w Slytherinie, też duży talent. O wiele większy, niż jej bracia Fabian i Gideon, ale Molly również posiadała talent, ale nie taki jak Margaret. Ona zawsze miała wiedzę rozszerzoną.
Mike kochał swoją mamę nad życie, tak samo kochała ją Lucy, ale oboje uznali, że Horacy trochę już przesadza z tym gadaniem.
- Wasi rodzice gdzie teraz pracują? – pytał i pytał.
- Tata jest szefem Brygady Uderzeniowej - odpowiedział niechętnie Mike. Harry spojrzał na niego zdziwiony, bo wcześniej o tym nie słyszał. – A mama pracuje w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziei.
- Ah no tak! Bradley zawsze myślał logicznie i trzeźwo, nie dziwię się – i wreszcie zwrócił się w stronę Harry’ego. Zabini szepnął do Mika:
- Żebyś ty słyszał jak Draco się teraz panoszy.
- Dobrze, że usiadłem gdzie indziej, bo bym usnął z nudów, jak on coś opowiada.
Siedzieli długo w przedziale, słuchając opowieści o byłych uczniach Slughorna. W końcu puścił ich wolno. Harry z niewiadomych powodów poleciał za Zabinim, a reszta wróciła do przedziału.
Po przyjechaniu na peron, skierowali się do powozów. Harry’ego wciąż nie było.
Początek uroczystości był taki jak zawsze, Tiara zaśpiewała i przydzieliła dzieciaki do domów. Gdy Dumbledore skończył swoją krótką przemowę powitalną. Pojawiło się jedzenie, na które rzucili się wygłodniali uczniowie. Mike zadowalał się właśnie wieprzowiną, kiedy do Sali wszedł Harry, w mugolskim stroju i zakrwawionej twarzy. Draco uśmiechał się złośliwie, co wystarczyło, by Raidver wiedział, że to on mu to zrobił. Co za gnida. Cuchnął złem i tchórzostwem.
Lucy spojrzała w stronę stołu Gryfonów, by spojrzeć na Pottera, kiedy napotkała spojrzenie Nevilla. Poczuła, że się rumieni. To samo zrobił Longbottom, a jego policzki przybrały kolor buraczków. Ostatecznie oboje odwrócili wzrok.
- Podoba ci się – Mike szepnął siostrze na ucho, szczerząc się.
- Nieprawda – warknęła.
Mike skierował oczy na Krukonów. Luna posłała mu jeden ze swoich rozmarzonych uśmiechów. Mimo wszystko Hogwart wydał mu się przyjaznym miejscem. Na razie.


Odział złożony z czterech mężczyzn i dwóch kobiet wszedł do budynku. Każdy miał różdżkę w pogotowiu. To miejsce było od dawna opuszczone, ale przepełniało grozą. Dowódca Bradley Raidver skierował się po schodach na ostatnie piętro, a za nim szła reszta Brygady Uderzeniowej. Biuro Aurorów dostało wezwanie, iż w budynku dało się słychać wycie i krzyki. Szef biura, Gawain Robards, uznał, że lepiej będzie, jeśli zajmie się tym Raidver i jego oddział.
Drzwi na ostatnim piętrze były zniszczone, podrapane pazurami i uchylone.
Madeleine Gonzales, wyjątkowo twarda i ostra kobieta, otworzyła je kopniakiem i wpadła do środka. Za nią wpadł Allan Hughes, masywny 40 latek, oraz Dwayn Long, niski, chudy, ale niezwykle sprytny młodzieniec.
- Nikogo tu nie ma! – oznajmiła Gonzales. Bradley wszedł pewnym krokiem do środka, a za nim jak goryle Curtis Ramirez i Audrey Rodriguez.
Pokój był zmasakrowany. Meble porysowane, połamane i zmiażdżone. Szyba w oknie była wybita, a światło księżyca wpadało do środka, pokazując rzeczy porozrzucane po podłodze.
- Szefie, znalazłem ciało – Dwayn zawołał z głębi mieszkania.
Na materacu leżała młoda kobieta. Bradley podszedł do niej, a na jego poważnej twarzy przeleciał cień współczucia. Na jej ciele było mnóstwo ugryzień, w niektórych miejscach brakowało jej ciała. Tylko jeden potwór mógł jej to zrobić.
- Greyback znowu atakuje – powiedział.